Witam wszystkich tu obecnych. Dodaje dzisiaj One Shota
w prezencie. Z dedykacja dla wszystkich klas trzecich, które dzisiaj miały,
bądź mają jutro zakończenie roku.
P.S. Kolejna część NŻ jest
napisana. Sprawdzę ją tylko i jutro wstawię.
Na dnie szuflady
Musiał się
spakować. Czuł, że nie wytrzyma w tym miejscu ani chwili dłużej. Wciąż
zastanawiał się czy dobrze wszystko rozegrał. Czy mógłby w tej chwili wyjechać,
nie mówiąc nic nikomu? Jedno było pewne- nie czuł się tutaj komfortowo. Nie
miał już przyjaciół, rodzina się od niego odwróciła, nawet dziewczyna zerwała z
nim kontakt, a wszystko to przez jeden, mały wypadek, którego nie planował…
Aleksander,
bo tak było mu na imię, biegał w pośpiechu po domu. Przeszukiwał każdy kąt, aby
sprawdzić, czy niczego nie zostawił. Jakby nie patrzeć za cztery godziny miał
samolot do Los Angeles. Kupił już tam nawet mieszkanie, znalazł pracę i zamówił
meble do salonu. Brakowało mu jedynie jego książki. Może słowo „książka” jest
zbyt wzniosłe w tym momencie, ale chłopak napisał ją własnoręcznie i nigdy nie
wychodził bez niej z domu. Był to czarny, stary, zniszczony dziennik z plamami
tuszu, gdzieniegdzie usytuowanymi na wytartej okładce. Niby nic specjalnego,
ale blondyn opisywał tam wszystkie swoje przeżycia. Ten zeszyt był skarbnicą
informacji o nim i o jego dotychczasowym życiu.
-Gdzie on jest? No gdzie on może być?- krzyczał
rozgoryczony.
-No chodź maleńki, chodź do tatusia! Proszę!- klęczał przed
biurkiem i zaglądał do szafek.
Westchnął i
usiadł zrezygnowany na nie zaścielonym łóżku. Podrapał się po głowie i zaczął odtwarzać w pamięci
miejsca, w których ostatnio widział zaginiony przedmiot.
-Już wiem!- zawołał i pospiesznie zsunął się z miękkiej
pościeli.
Pobiegł do
pokoju dziennego i usiadł na mahoniowej podłodze przed telewizorem. Otworzył
szufladę i zajrzał w jej głąb. Był tam. Jego bezcenny dziennik leżał pod stertą
niepotrzebnych rzeczy, o których istnieniu nie miał pojęcia. Były tam różne
ulotki, zdjęcia, wycinki prasowe, a nawet przypinka jego najlepszego
przyjaciela. Zdziwił się niezmiernie i zmarkotniał w jednej chwili.
-Dlaczego ja nadal to mam? Dlaczego tego nie wyrzuciłem, gdy
miałem okazję?- zamyślił się.
Na usta
cisnęło mu się dużo sprzecznych słów. W sercu szalały kontrastowe uczucia.
Strach, szczęście, nienawiść, zaufanie, wstyd… To tylko niektóre z nich.
-Czemu to spotkało właśnie jego? Dlaczego nie mogłem mu
pomóc? Czemu moje życie runęło w gruzach po tamtym incydencie?- pluł sobie w
brodę, szukając odpowiedzi na pytania.
Obracał w
lekko trzęsących się rękach malutką, białą przypinkę. Był na niej złoty napis :
„Nothing happens without a reason”, co znaczy: „Nic nie dzieje się bez
powodu”. Jego najlepszy przyjaciel zawsze to powtarzał, gdy pakowali się w
jakieś kłopoty. Nigdy nie przeklinał Boga, czy innych bożków. Chodził z wysoko
uniesioną głową pełną marzeń i dziecięcego optymizmu. Choćby w chwili, gdy
Aleksander spowodował wypadek samochodowy i cudem uniknęli więzienia, wierzył,
że wszystko ma głębszy sens. Twierdził, że w życiu nie ma dobrych i złych
ścieżek, ani że coś jest tylko białe lub tylko czarne. Ten wesoły nastolatek
sądził, że każda decyzja niesie za sobą pozytywne i negatywne skutki, które
trzeba samodzielnie przypisać do właściwej kategorii. Na przykład dla jednych
pójście do więzienia będzie złe, ponieważ zostawi on rodzinę i cały dobytek.
Będzie odseparowany od świata. Dla innych natomiast będzie to dobre, bo dostaną
szansę na lepsze życie i pomoc państwa w rozwiązaniu problemów.
-Minął już cały rok, odkąd ciebie opuściłem Oliver. Jak mi
ciebie brakuje…- wyszeptał roniąc perliste łzy. Krople spływały po
zaczerwienionych policzkach i kończyły swój krótki żywot na błękitnej koszulce,
zostawiając po sobie trochę ciemniejsze plamy.
-Mówiłem, żebyśmy nie jechali do tej cholernej Grecji.
Prosiłem, przekonywałem, ale ty nie chciałeś słuchać. Cieszyłeś się na ten
przeklęty wyjazd. Pamiętam jak powiedziałeś mi, ze mamy plany na wakacje.
Rozpierała cię wtedy energia, a twoje oczy lśniły wszechobecną radością. Nie
przypuszczałem, że tak bardzo ci zależało na spędzeniu czasu ze mną i
Elizką.- urwał, aby zaczerpnąć więcej
świeżego powietrza.
Przygnębiony
Aleksander usiadł na kanapie i skupił wzrok na ścianie przed sobą. Otworzył
szeroko oczy i dumał. Myślał o dniu wypadku i o samym jego przebiegu.
* * *
Oliver,
Aleksander i Eliza szykowali się do wspólnego wyjazdu do Grecji. Pakowali
ostatnie rzeczy do walizek i w pośpiechu krzątali się po domu. Za chwilę miała
po nich przyjechać taksówka i zabrać ich na lotnisko w Warszawie. Wyszli przed
dom i oczekiwali na transport.
Nie minął nawet przysłowiowy kwadrans, a
siedzieli w aucie rozmawiając i żywo gestykulując. Omawiali atrakcje jakie
czekają na nich na malowniczej wyspie Rodos i jej okolicach.
Przyjaciele
wysiedli tuż przy wejściu na lotnisku, podziękowali i zapłacili kierowcy.
Powoli weszli przez gigantyczne drzwi i znaleźli się w nowym miejscu. Naokoło
nich były kasy biletowe, nowoczesne ławeczki, a nawet bufety z jedzeniem. Na
korytarzu przechadzało się całe mnóstwo ludzi. Białych, czarnych, żółtych- tutaj
wszyscy zdawali się żyć ze sobą w harmonii i szczęściu. Nie miało znaczenia to,
skąd jest delikwent, ani to dokąd się wybiera. Liczyła się tylko wspólnie
spędzona podróż. Aleksander czuł, że gdyby przenieśli się na warszawskie
przedmieścia, ta sytuacja diametralnie by się zmieniła.
-Samolot 212A z Warszawy do Aten odlatuje z pasa
startowego pięć za jedenaście minut. Dziękujemy za skorzystanie z naszych linii
lotniczych i życzymy miłych wakacji.- usłyszeli głos kobiety wydobywający się z
głośników zamieszczonych przy kolumnach.
-Oli, to chyba nasz lot. Chodź bo się spóźnimy.- zawołał
entuzjastycznie Aleksander, tuląc do siebie Elizę- młodszą siostrę Olivera.
-Luzik, już idę.- uśmiechnął się przyjaźnie i ruszył za
tulącą się parą.
Nie
przeszkadzało mu, że jego najlepszy przyjaciel chodził z Elizą. Wręcz
przeciwnie. Cieszył się, że im się układało. Gdy dowiedział się przypadkiem, że
Aleks chce się oświadczyć dziewczynie w Grecji, na piaszczystej plaży przy
blasku księżyca, prawie zemdlał z radości. Wierzył, że są dla siebie stworzeni
i poznali się nie bez powodu.
Cała
trójka wsiadła do samolotu i zajęła miejsca. Gdy tylko maszyna wzbiła się w
powietrze, zmęczeni przygotowaniami, usnęli. Obudził ich dopiero głos stewardessy,
oznajmującej koniec lotu.
Na lotnisku w Atenach wsiedli do minibusu i pojechali do
portu, skąd mieli przepłynąć kawałek łodzią i znaleźć się na wyspie. Aż do
momentu, w którym postawili stopy na piaszczystej plaży, nikt się nie odezwał.
Wynikało to z tego, że każdy oglądał przepiękne widoki roztaczające się na
około nich.
-Oh jak dobrze, że jesteśmy już na miejscu.- mruknęła
zadowolona Eliza.
-Też tak uważam kochanie. Fajnie, że spędzimy tutaj aż
dwa tygodnie odcięci od zmartwień i problemów. Prawda Oli?
-Co? Hmm…Tak. Też tak myślę.- zamyślił się chłopak. Jako
jedyny nie emanował taką radością jak inni. Stał troszkę na uboczu i oglądał
fale leniwie uderzające o wysokie klify.
-Gdzie będziemy mieszkać?- spytał Aleks.
-Widzisz ten największy klif?- spytała dziewczyna.
-Tak.
-Teraz nie widać, ale to właśnie na nim jest domek
naszych rodziców i tam będziemy spać.- uśmiechnęła się promiennie i wtuliła w
umięśnione ciało swojego ukochanego.
-To co idziemy?- szybko podchwycił temat Oliver i
skierowali się w stronę wypożyczonego auta.- Odwieziemy tylko walizki i
pojedziemy rozerwać się do klubu. Co ty na to?- chłopakowi znacznie polepszył
się humor.
-Jestem za!
-I ja też, ale chciałabym się najpierw przebrać.
-Jasne. Nie ma żadnego problemu. Ty się wystroisz, a my w
tym czasie poszukamy w Internecie jakiejś miejscówki.
-Okej.
Tak też
zrobili. Eliza się szykowała, a chłopcy szukali dyskoteki.
-Znalazłem!- krzyknął Oliver i pokazał reszcie ofertę.
-Yyy…Oli, a to nie jest przypadkiem klub dla
homoseksualistów?- spytała.
-A co, przeszkadza wam to? To miejsce jest najbliżej naszego domku, a
poza tym przecież nie musicie się z nimi całować. Idziemy tam tylko oblać nasz
wyjazd i dobrze się zabawić.- powiedział hardo.
-Skoro tak stawiasz sprawę, to nie mam nic przeciwko. Co
ty na to Elizka?
-No…okej. Niech będzie, ale następnym razem to ja
wybieram lokal.- uprzedziła, a chłopcy tylko pokiwali głowami.
Droga do
klubu faktycznie nie była długa, tak więc znaleźli się pod nim pięć minut
później i od razu na wstępie zmówili po kolorowym drinku. Rozsiedli się
wygodnie na wielkich, białych kanapach i czekali na zamówienie. Po chwili
podeszła do nich wysoka barmanka i wręczyła alkohol. Mrugnęła do przerażonej
Elizy i odeszła w swoją stronę. Dziewczyna patrzyła na chłopaków z niemą prośbą
o wyjście, ale nawet jej popisowa mina szczeniaka nic nie dała.
-Widzę siostra, że masz niezłe branie. Tylko nie
zostawiaj Aleksa dla niej. Stać cię na więcej.- mrugnął Oliver i razem z
przyjacielem śmiali się w najlepsze.
Widząc
grymas na twarzy blondynki uspokoili się i zaczęli rozmowę. Początkowo miała
ona sens, ale z czasem, gdy coraz więcej pustych kieliszków pojawiało się na
ich stole, traciła ona na znaczeniu.
Nagle
Aleks spadł z siedzenia i położył się na ziemi.
-Co ty robisz Al?
-Jestem hamburgerem! Jestem hamburgerem!- wykrzykiwał
turlając się po podłodze.
-Dobrze, tobie już chyba starczy Aleks.- mruknął Oliver i
chwiejnym krokiem zbliżył się do przyjaciela. Złapał go za ramię i wyniósł z
lokalu. Kazał jeszcze tylko zapłacić Elizie i wpakował nieprzytomnego już
chłopaka do auta na tylne siedzenia.
Ruszyli
spokojnie, nie spiesząc się nigdzie. Oliver prowadził, mimo iż był kompletnie
pijany. W normalnych warunkach nie zachowałby się tak nieodpowiedzialnie, ale
zrobił to z kilku powodów. Po pierwsze nie chciał zostawiać auta pod klubem,
bez opieki. Po drugie nie mieli daleko do domu i po trzecie, najważniejsze, kto
by chciał nosić nieprzytomnego chłopaka, będąc w podobnym stanie?
Bez żadnych
większych przygód dojechali na podjazd i wysiedli z samochodu, a rodzeństwo
poszło otworzyć bramę. Przez nieuwagę zostawili drzemiącego Aleksa na tylnym
siedzeniu. Oliver zapomniał aby zaciągnąć hamulec ręczny. W ułamku sekundy
samochód zaczął się staczać. Najpierw powolutku, by po chwili nabrać
śmiercionośnej prędkości. Pędził coraz szybciej, ale nikt go nie widział.
W tym
czasie niczego nieświadomy Oliver odwrócił głowę i zobaczył straszny widok.
Jego przyjaciel krzyczał o pomoc. Nie mógł wysiąść z auta, bo drzwi były
zablokowane. Płakał i nawoływał. Jego głos brzmiał jakby ktoś obdzierał go ze
skóry. Dźwięk był tak potworny, że aż Elizie ciarki przechodziły po plecach. W
mgnieniu oka rzucił się na ratunek przyjacielowi. Gdy zbliżał się do auta, ono
się oddalało. Czuł, że nie będzie w stanie uratować Aleksa. Zaczynał tracić
nadzieję. W ostatniej chwili skoczył i rzucił się pod koła pędzącego pojazdu.
Własnym kręgosłupem zablokował drogę i zatrzymał auto. Leżał na ziemi z
nieprzytomnym wyraz twarzy. Ciało miał wygięte pod najdziwniejszymi kątami. Przed
jego oczami majaczyły sylwetki Elizy i Aleksa. Płakali. Uśmiechnął się do nich delikatnie i wyszeptał
„Nothing happens without a reason”. Ostatnie co poczuł to nieprzyjemny,
metaliczny zapach roznoszący się w powietrzu. Jego nozdrza wypełniły się nim.
Wszędzie wokół niego była czerwień. Kamienie, przyjaciele, samochód. Wszystko
było nią pokryte.
-Oli, nie poddawaj się!
Nie odchodź!- krzyczała jego siostra. Jej blade ręce drżały i
jednocześnie głaskały go po głowie. Przypuszczał, że są to ich ostatnie
wspólnie spędzone chwile, więc wyszeptał po raz kolejny, i ostatni „Nothing
happens without a reason”. Zamknął oczy
i odpłynął.
-Dlaczego to zrobiłeś? Oliver odpowiedz mi!- popłakiwała
wstrząśnięta.
Eliza
odwróciła głowę w stronę swojego ukochanego.
-To twoja wina! Twoja wina! Musiałeś wszystko zniszczyć!
Gdybym cię nigdy nie spotkała Oliver nadal by żył!- podniosła się z klęczek i
zaczęła wbijać znienawidzone spojrzenie w chłopaka. Zbliżała się do niego coraz
bardziej.
-Nienawidzę cię gnojku! Przez ciebie mój brat nie żyję!
Nie wybaczę ci tego nigdy! Nie pokazuj mi się więcej na oczy!- załkała i
uderzyła go z pięści prosto w twarz.
Aleksander
wycofał się i pobiegł do domku. Nigdy dotąd nie było mu tak przykro jak teraz.
Zaczął się obwiniać o śmierć swojego jedynego, a zarazem najlepszego kumpla.
Wtargnął do pokoju na piętrze i zabrał walizkę. Ostatni raz popatrzył na szafkę
i znalazł na niej białą przypinkę z życiowym mottem Olivera. Wziął ją do ręki i
schował do kieszeni.
-Ona będzie mi o tobie przypominać.- mruknął i wybiegł z
mieszkania. Jak najgorszy tchórz uciekł, nie żegnając się z nikim i poleciał z
powrotem do Warszawy. Już więcej nie zobaczył ani swojej ukochanej, ani
Olivera.
* * *
-Ale ze mnie tchórz. Jak ja mogłem tak postąpić. Zostawić
cię w potrzebie. Ty nigdy byś tego nie zrobił. Jestem złym przyjacielem. Nie
zasługuję na ciebie Oli.- ściskał w rękach przypinkę, tak bardzo przypominającą
mu przyjaciela.
-Mama mi powiedziała, że jesteś w szpitalu. Miałem szansę,
żeby cię odwiedzić, jednak tego nie zrobiłem. Teraz jest za późno.- płakał w
najlepsze nie przejmując się niczym. Był tak pogrążony w wyrzutach sumienia, że
nie zauważył stojącej za nim osoby.
-Słyszałem, że wyjeżdżasz.- usłyszał dobrze znany mu głos.
Odwrócił
głowę zszokowany i ujrzał Olivera. Zamarł. Nie był pewny, czy to nie są po
prostu jakieś jego przywidzenia, więc wolał na razie się nie odzywać.
-Co tak siedzisz? Nie przywitasz się z niepełnosprawnym?-
zażartował chłopak.
Dopiero w
tej chwili Aleksander zdał sobie sprawę, że blondyn siedzi na wózku
inwalidzkim.
-Skąd ty…- wydukał słabo.
-Skąd wiedziałem? Twoja mama mi powiedziała, że się
zadręczasz i że wyjeżdżasz.- uśmiechnął się przyjaźnie.
-Przepraszam. Ja… ja myślałem, że ty… no wiesz.
-Że wykitowałem? Spoko, też tak na początku myślałem, budząc
się w szpitalu. Wszystko mnie bolało, ale teraz jest okej.
-Czemu to zrobiłeś?
-Głupku, jesteś moim najlepszym przyjacielem. Zrobił bym to
jeszcze raz. Pamiętaj, przyjaźń na całe życie.
-Jejku Oli, co ja bym bez ciebie zrobił?- Aleks podbiegł do
przyjaciela i objął go z całej siły.- Tęskniłem.- szepnął i poklepał go po
ramieniu.
-Ja też. Za ile masz lot?- zmienił temat.
-Za jakieś dwie godziny. Niestety muszę się już zbierać,
chociaż wolałbym zostać tutaj z tobą dłużej.
-Mam nadzieję, że kiedyś mnie jeszcze odwiedzisz Aleks, a
tym czasem ktoś czeka na ciebie pod drzwiami. Idź zobacz kto to.
-Mam się bać?
-Nie musisz. Chociaż w sumie… ona jest bezwzględna.- mrugnął
do niego porozumiewawczo i pojechał do łazienki.
Aleksander
wyszedł przed dom i zobaczył stojącą, skuloną postać. Podszedł bliżej i od razu
rozpoznał w niej swoją ukochaną.
-Eliza?- dziewczyna podniosła głowę i uśmiechnęła się do
niego niepewnie.
-Cześć Aleksander. Przepraszam za to, że cię tak
potraktowałam. Nie powinnam była, ale po prostu się zdenerwowałam tym
wypadkiem.
-Cieszę się, że cię widzę. Chciałbym z tobą dłużej
porozmawiać, bo naprawdę mi na tobie zależy, ale muszę jechać na samolot.
-Chciałabym ci najpierw coś powiedzieć.
-Słucham.
-Twoja mama mówiła mi, że się przeprowadzasz do Los Angeles,
więc razem z bratem postanowiliśmy kupić tam mieszkanie.- spojrzała mu głęboko
w oczy, napotykając w nich żywe uczucie, jakim ją dażył.- Najlepsze jest to, że
jesteśmy sąsiadami i teraz już się od nas nie odczepisz Aleks.- powiedziała
miło.
W środku
Aleksander cieszył się jak dziecko, ale nie chciał dać tego po sobie poznać.
Odchrząknął delikatnie i szepnął:
-Kocham cię Eliza i nigdy nie przestałem.
Widząc jej
minę, złapał ją w pasie i przyciągnął do siebie w czułym pocałunku. Wyrażał on
wszystkie uczucia, które towarzyszyły im nawet podczas rozłąki. Gdy zabrakło im
powietrza, oderwali się od siebie pragnąc zaczerpnąć oddech.
-Ja ciebie też Aleks. Ja ciebie też…