niedziela, 10 maja 2015

Odrzucenie 2

                        PRZEPRASZAM!!! Jestem chora i czuję się jakby przejechał po mnie pociąg, a na dodatek mam zapalenie ucha środkowego i 39,4C :/ Jakoś tak nie miałam siły niczego pisać, ale obiecuję, że to się więcej nie powtórzy. Zapraszam do czytania drugiej części J

                                               ODRZUCENIE 2 ( i ostatnia)

              Lucas odczuwając jakieś dziwne nie znane mu wcześniej uczucia zarumienił się. Nie trwało to jednak długo, bo natychmiast odsunął się od niego.
-Czy mógłbyś poczekać na mnie w moim pokoju?- spytał lekko zdenerwowany czułym gestem demona.
-Ah, jasne. Nie ma żadnego problemu.- wyszedł mrugając do Lucasa.
            Chłopak pospiesznie wyszedł z wanny, wytarł się milusim ręcznikiem, umył zęby, rozczesał pobieżnie włosy i owinięty innym, suchym ręcznikiem wyszedł z łazienki. Kroki skierował do swojego pokoju, w którym miał na niego czekać nowy przyjaciel. Otworzył drzwi zauważył go wylegującego się na jego łóżku.
-Co…Co robisz?- spytał wyraźnie zaskoczony.
-Czekam na ciebie, tak jak mi kazałeś.
            Luke nie odpowiedział już nic, tylko podszedł do jednej z szafek i wyciągnął z niej czyste ubrania. Natychmiast je założył i podszedł do demona.
-Jest jeszcze wcześnie. Idziemy gdzieś?
-Okej, tylko chwilkę poczekaj.- mruknął demon z zamkniętymi powiekami.
-Na co?
-Nie na co, tylko na kogo. Na moją przyjaciółkę. Zaraz ją poznasz.
            W tym momencie powietrze w pokoju zaczęło gęstnieć tak, że przybrało postać białej mgły unoszącej się w pokoju i zmniejszającej widoczność. Nagle za plecami usłyszał cichy szept i poczuł przy uchu wydychane przez kogoś powietrze. Odruchowo wzdrygnął się i zamknął powieki.
-Nie strasz go Cynthia.- powiedział witając się ze znajomą.
-Hej…Jestem Lucas.- wyjąkał.
-Miło mi ciebie poznać. – podeszła do niego i uśmiechnęła się uroczo. –Cieszę się, że w końcu sobie kogoś znalazłeś. Tylko szkoda, że taki słodziak jest już zajęty.- zrobiła minkę z serii „Puppy Eyes”.
-To co idziemy już?- Spytał Lucas.
-Okej.
            Wyszli z domu i chwilę później byli już w wesołym miasteczku. Od razu weszli, omijając kolejkę, weszli do wagoniku na diabelski młyn. Pan zamknął za nimi drzwi i popatrzył dziwnie na blondyna. Gdy byli już na samej górze przerwał rozmyślania demonów.
-Mam do was pytanie.
-Słucham cię uważnie przyjacielu.- spojrzał na niego uważnie.
-Nie opuścicie mnie już?- popatrzyli na siebie zdziwieni, ale od razu pokiwali twierdząco głowami.
-Cieszę się, że od teraz będę miał prawdziwych przyjaciół, którzy mnie nie opuszczą, tak jak Raphael.- przytulił ich ciasnym, niedźwiedzim uściskiem, pełnym uczucia.

*  *  *

            Kilka dni po wycieczce do wesołego miasteczka trzeba było iść do szkoły. Lucas jak zwykle wstał rano, ubrał się, umył i wyszedł z domu. Wszystko byłoby jak zwykle, gdyby nie jeden, zasadniczy fakt. Chłopak był szczęśliwy. Czuł jak jego serce cieszy się na widok nowych przyjaciół, który nie opuszczali go nawet na krok. Tak też było i wtedy…
            Wszedł skocznym krokiem do szkoły i poszedł do szatni. Nie siedział w niej, jak zawsze, do początku lekcji, tylko kroczył korytarzem z wysoko podniesioną głową.
Nie zważał nawet na śmiechy i chichy jego rówieśników. Cieszył się chwilą i rozmową z demonami.
-Mówiłem ci Alex. Było się mnie słuchać.- zdołał wypowiedzieć pomiędzy salwami śmiechu.
-Nie… Cynthia. On wcale nie dawał ci forów. Zrozum. On taki po prostu jest.- rechotał aż do rozpuku, a inni uczniowie patrzyli na niego z przestrachem.
            Wpadł do klasy trochę spóźniony, ale za to w wyśmienitym nastroju. Popatrzył roześmiany na nauczyciela i usiadł w ławce, nie przepraszając nawet za swoje naganne zachowanie.
-Co cię tak śmieszy White?- warknął rozeźlony nauczyciel.
-Hi hi…ha ha…Boże, no masz rację Alex. On jest mega głupi i zobacz jak się ubrał… Jakby nie miał w domu lustra.- rozmawiał z „powietrzem”.
-Lucas White! Do tablicy!- wykrzyczał nauczyciel, cały czerwony na twarzy ze zdenerwowania.
            Blondyn wstał nie spiesznie z krzesła i poszedł we wskazane miejsce. Gdy już stał przed klasą, zaśmiał się dźwięcznie i wymamrotał coś pod nosem.
            Wpadł na genialny pomysł i usiadł na biurku nauczyciela. Obserwował jego tężejące rysy twarzy. Mężczyzna w pierwszej chwili wyglądał na zmieszanego, ale potem był już tylko zdenerwowany. Do tego stopnia, że żyłka na jego czole zaczęła niebezpiecznie pulsować.
-Niech pan uważa, bo to jeszcze wybuchnie.- powiedział wrednie Lucas, pokazując na czoło pana Smitha.
            Jeżeli to możliwe, mężczyzna jeszcze bardziej poczerwieniał na twarzy i zepchnął ucznia z biurka.
-Zostajesz dzisiaj po lekcjach w sali White.- wycharczał przez zaciśnięte zęby- A teraz marsz do dyrektora opowiedzieć mu co najlepszego zrobiłeś.
            Lucas zabrał swoją torbę z pomieszczenia i wyszedł trzaskając za sobą drzwiami. Nie miał najmniejszego zamiaru iść do dyrektora szkoły, więc postanowił, że urwie się na chwilę z lekcji. Nie idąc nawet do szatni po kurtkę, skierował się do wyjścia. Przeszedł przez bramę i postanowił iść do parku naprzeciwko szkoły.
            Usiadł na ławce w głębi, za drzewami, tak aby nikt go nie zauważył i wyciągnął swój szkicownik. Zaczął w nim coś szkicować. Najpierw postawił parę pionowych kresek i zanim się obejrzał  jego ręka z miękkim ołówkiem coraz szybciej śmigała po białym papierze. Jego długie palce zaczęły rozmazywać niektóre szare ślady, aż na papierze powstał portret Raphaela.
-Kurwa…-zaklął szpetnie i wyrwał tą stronę.- Chyba mi na nim dalej zależy…- powiedział ze smutkiem i przytulił kartkę do piersi.
-Czemu jesteś smutny?- zaskoczył go głos Cynthii.
            Chłopak poruszył się niespokojnie i machnął lekceważąco dłonią.
-Nic mi nie jest.- mruknął i próbował schować rysunek za plecami.
-Co tam masz?- spytała dziewczyna ze świecącymi oczkami.
-Nic ważnego.
            Demonica spojrzała na niego podejrzliwie i w sekundzie, gdy on był rozkojarzony, wyrwała mu kartkę.
-Co robisz? Oddaj!- wykrzyknął speszony, bowiem jeszcze nikomu nie pokazywał swoich prac.
            Zaczął biegać za przyjaciółką i wyrywać jej papier z dłoni, ale nic z tego nie wyszło. Cynthia, jak przystało na demona, przeteleportowała się jakieś 3 metry przed niego i usiadła na trawie w cieniu.
-Bardzo ładnie rysujesz.- przyznała.
-Dzięki.
-Widzę że dalej nie możesz o nim zapomnieć.- westchnęła i podeszła do kolegi. Bez zastanowienia przytuliła go i poklepała po plecach.
-Nie przejmuj się nim. On nie jest ciebie wart. Masz przecież nas. My cię nigdy nie opuścimy w potrzebie.- pocieszała go.
-Dziękuję.- wyszeptał prawie niesłyszalnie.- Chyba muszę już iść do pana Smitha.- westchnął zrezygnowany.
-Dobrze, leć już, tylko gdyby coś się działo, to nie wahaj się nas wezwać.- uśmiechnęła się ślicznie i zniknęła.
            Lucas otrzepał się z niewidocznego kurzu i skierował swoje kroki w kierunku szkoły. Otworzył sobie bramę i jakby nigdy nic, wszedł do budynku. Po drodze do sali języka angielskiego słyszał dużo szeptów i wyzwisk, mających na celu wyśmianie jego osoby. Nie chciał dać tego po sobie poznać, ale bolało go to, jak rówieśnicy się od niego odsuwali.
            Nagle zza rogu wyszedł Raphael. Blondyn spiął się na widok swojego byłego, najlepszego przyjaciela, ale postanowił do niego podejść i przeprosić za swoje wcześniejsze zachowanie.
            Podbiegł do czarnowłosego i mocno go przytulił. Poczuł jak chłopak stara się od niego odsunąć, jednak to zbagatelizował.
-Przepraszam! Przepraszam! Przepraszam! Ja wcale nie chciałem tak zareagować na twoje wyznanie. Ja po prostu myślałem, że ty sobie ze mnie żartujesz…-wykrzyczał na jednych oddechu, a z jego oczu poleciały łzy. Próbował je ukryć, więc wtulił twarz w szyję Rafiego.
            Niestety, nie usłyszał jak zza rogu wyłania się Anthony ze swoją świtą. Nagle poczuł silne uderzenie w prawe ramię. Podniósł głowę i natychmiast odsunął się od przyjaciela.
-Co on tu robi?- spytał Anthony z obrzydzeniem.
-Nie wiem, rzucił się na mnie i zaczął przepraszać.- wytłumaczył z chłodem w oczach.
-Jeju… naszemu biednemu pedałkowi nie wystarczają już zmyśleni przyjaciele?- powiedział z ironią.- Nie ma cię kto przerżnąć i dlatego jesteś taki smutny? On- tu wskazał na posępnego Raphaela- tego nie zrobi, bo dla niego się liczysz śmieciu. Chodźcie!- zwrócił się do reszty.
            Odeszli naśmiewając się z blondyna i przybijając sobie nawzajem piątki, za to jak go potraktowali. Zrozpaczony Lucas otarł łzy i biegiem rzucił się do sali pana Smitha.

*  *  *  ( z perspektywy Raphaela)
               
                Jak ostatni tchórz odszedłem za Anthonym. Wcale nie chciałem tego robić, ale gdybym postąpił inaczej to pewnie jeszcze mi by się oberwało.
-Mam nadzieję, że Luke nie zrobi niczego głupiego…- wyszeptałem cichutko.
-Coś mówiłeś?- spytał roześmiany Tony.
-Tylko to, żebyśmy uciekli z lekcji, bo robi się nudno.- skłamałem z udawanym uśmiechem.
-W sumie to nie jest taki głupi pomysł. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że w końcu uwolniłeś się od tej cioty.- poklepał mnie po plecach.
            Po chwili wyszliśmy z budynku, aby iść do jakiegoś podrzędnego baru się nachlać. Żałuję że już nie mogę spędzać czasu z Luke’iem, z nim zawsze robiliśmy coś fajnego, a nie tylko wóda i dziewczyny…

*  *  *
           
            Lucas wszedł przestraszony do sali pana Smitha. Przywitał się grzecznie, ukłonił i usiadł we wskazanym przez nauczyciela miejscu.
-Chłopcze… powiedz mi czemu miało służyć twoje dzisiejsze zachowanie?- powiedział, o dziwo, spokojnie i wyrozumiale.
-Nie wiem i bardzo pana przepraszam Panie Smith. Obiecuję że to się więcej nie powtórzy.
            Nauczyciel widząc szybką zmianę nastroju ucznia usiadł w ławce obok niego i spytał:
-Masz może jakieś problemy w domu Luke? Możesz mi powiedzieć, przecież jestem twoim wychowawcą.
-Nie proszę pana.
-A może ktoś się nad tobą znęca?
-Nie proszę pana.- nauczyciel podrapał się po głowie.
-Hmm…- zastanowił się- A może pokłóciłeś się z kimś w szkole?- chłopak przez dłuższą chwilę milczał, ale wydukał że to nie prawda.
-Martwisz się o coś?- znowu odpowiedź negatywna.
-Wiesz co? Wybaczę ci twoje dzisiejsze zachowanie, bowiem zdarzyło się ono pierwszy raz, ale pamiętaj, że jeszcze jeden taki numer i będziesz siedział w kozie.
-Dobrze i jeszcze raz bardzo pana przepraszam.
-Oj już nie przepraszaj. Ja też mam swoje za uszami. Co ty na to, żebyśmy zaczęli od nowa?- blondyn pokiwał głową.
-Chcesz może herbaty?- spytał nauczyciel z troską.
-Nie dziękuję.
-Dobrze, to w takim razie zostań tu, a ja zadzwonię do twojej mamy aby cię odebrała.
            Nauczyciel wyszedł z pokoju i od razu wyciągnął telefon. Wybrał numer i po kilku sygnałach, w słuchawce odezwał się głos przestraszonej kobiety.
-Dzień dobry. Z tej strony Amadeusz Smith. Chciałbym aby przyjechała pani po syna… Nie nic się nie stało… Uważam po prostu, że Lucas powinien zasięgnąć rady psychiatry… Tak… Dobrze… Dowidzenia.-rozłączył się szybko i wszedł do klasy.
-Lucas, twoja mama zraz tu będzie, a ty idź do szatni i weź kurtkę. Pamiętaj. Masz wrócić tutaj i na nią grzecznie czekać.- uśmiechnął się i wyszedł z klasy.
            Blondyn zrobił tak, jak kazał mu wychowawca i już po chwili był z powrotem w sali. Po niespełna 10 minutach przyjechała jego mama i poszła do pokoju nauczycielskiego. W tym czasie Luke szkicował w swoim notatniku twarze demonów, ale te rysunki nie wyszły mu tak pięknie jak poprzedni, więc schował zamknięty notes do torby i usiadł pod drzwiami. Zza ściany dało się słyszeć głośniejszą rozmowę między jego matką, a nauczycielami, ale niestety nie można było zrozumieć słów.
            Po chwili z pomieszczenia wyszła jego mama z przejętą miną. Zaproponowała mu wypad na lody do centrum, na co zgodził się bez zastanowienia. Lucas wstał szybko z ziemi i pobiegł do samochodu. Jego mama smutna, jak chyba nigdy dotąd, wlokła się zmęczona za nim. Wsiedli do auta i odjechali. Początkowo chłopak się zdziwił, ponieważ centrum miasta było w inną stronę, ale stwierdził,  że pewnie mama jedzie jakimś objazdem, bo są korki. Jego zdziwienie było kolosalne, gdy zatrzymali się przed starym budynkiem z cegły.
-Mamo, tu jest lodziarnia?
            Kobieta nie odpowiedziała, tylko pociągnęła syna za rękę. Weszli do recepcji i czekali. Po chwili podszedł do nich mężczyzna w szarej marynarce i błękitnych spodniach. Na oko miał jakieś trzydzieści lat.
-Dzień dobry. Jestem lekarzem psychiatrą i nazywam się… -Luke już nie słuchał. Bardziej zastanawiał się dlaczego mama zabrała go do psychiatry. Przecież zawsze był okazem zdrowia.
-Zapraszam cię do swojego gabinetu młodzieńcze.
            Blondyn niespiesznie podniósł się z mięciutkiego fotela i podreptał za lekarzem. Weszli do jednego z pomieszczenia. Królowała tam biel. Wszystko było tego koloru. Począwszy od mebli, a skończywszy na ścianach.
-Proszę siadaj i się poczęstuj.- wskazał ręką na kanapę.
-Powiesz mi coś o sobie?
-…
-A może zaczniemy od czegoś prostszego. Jak ci na imię?
-…
-Nie chcesz mówić? – chłopak patrzył się w jeden punkt na podłodze.- To może zrobimy tak. Jak będziesz odpowiadał na pytania, to dostaniesz muffinki. Co ty na to?
-Yyhm.- zgodził się patrząc dalej w ten sam punkt.
-O jak miło.- uśmiechnął się szczerze lekarz.- Więc jak masz na imię?
-Lucas White.- szepnął.
-A co cię do mnie sprowadza?
-Nie wiem.- zamknął oczy i odchylił głowę do tyłu.- Cynthia, Axel chodźcie tu.- mruknął.
-Luke, mogę tak do ciebie mówić?- nie usłyszał odmowy, więc kontynuował.- Kim jest Cynthia i Axel? To twoi przyjaciele?
-Tak.
-Chodzisz z nimi do szkoły?
-Nie.
-Gdzie ich poznałeś?
-W domu.
-To znajomi twojej mamy?
-Nie, ona ich nie widzi.- mężczyzna zdziwił się, ale kontynuował.
-Jak to ich nie widzi? Zapraszasz ich tylko jak nie ma nikogo w domu?- Luke nie odpowiedział.
-A będę mógł ich poznać?
-Tak, stoją za panem.- lekarz odwrócił się zaskoczony.
-Luke, ale tu nikogo nie ma.
-Oni są za panem.- powtórzył spokojnie nadal nie otwierając oczu.
-Poczekasz tu na mnie chwilkę? Zaraz przyjdę.- nastolatek wzruszył ramionami, a psychiatra wyszedł.
            Gdy blondyn już przysypiał, do pokoju weszła jego mama razem z lekarzem.
-Pani White, ja nie jestem w stanie leczyć pani syna. On potrzebuję stałej opieki w szpitalu psychiatrycznym.- kobieta popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma.
-Dobrze.- potaknęła i podeszła do syna. Przytuliła go i szeptała pocieszające słówka na ucho.
            Zabrała go z gabinetu i wsadziła do samochodu.
-Synku, nie przejmuj się.
-…- odpowiedziała jej głucha cisza.
            Zawiozła syna do najbliższego szpitala psychiatrycznego, pocałowała go w czółko i wyszła, mówiąc że przywiezie mu czyste ubrania.
Chłopak w tym czasie został zaprowadzony do łazienki, gdzie pielęgniarki przebrały go w długą białą koszulę i odprowadziły do pokoju obserwacji.  Zamknęły za nim drzwi i zostawiły go samego. Lucas stał na środku pomieszczeni wyłożonego gąbką i nie wiedział co ma zrobić. Nigdy nawet nie przeszło mu przez myśl, że znajdzie się w takiej ponurej sytuacji.

*  *  *

                Następnego dnia Lucas obudził się na łóżku w innym pomieszczeniu. Otworzył oczy, wstał z posłania i zaczął chodzić po swoim nowym pokoju. Czuł siew nim dziwnie, bo nigdzie nie znalazł ani toalety, ani nawet okna. Usiadł na ziemi i czekał. Nawet nie wiedział na co czekał. Po prostu myślał, ze jakaś magiczna siła go stąd wyciągnie. W myślach zawołał Cynthie i Alexa, jednak nikt nie przyszedł. Złapał swoje kolana rękami, tym samym przybliżając je do klatki piersiowej i zasnął. Obudziło go szturchanie w ramię. Lekko otworzył oczy i szukał wzrokiem natręta. Zobaczył klęczącą za nim kobietę. Podszedł do niej i rozpoznał w niej swoją mamę.
-Co się stało mamuś?
-Czemu ja cię urodziłam? Czemu nie mogłam mieć normalnego dziecka, które nie siedzi w psychiatryku? Czemu trafiłeś mi się ty?- zapytała z obrzydzeniem ocierając łzy.
-Mamo…?
-Nie nazywaj mnie tak!- krzyknęła. –Ja nie mam syna! Lepiej byś zrobił, gdybyś się po prostu zabił!- chłopak aż odsunął się od niej przestraszony i uderzył plecami w ścianę.
-Ale czemu…- nie wiedział, dlaczego jego rodzicielka jest zła. Zamknął oczy i płakał, a jego głowie odbijały się dwa słowa: ZABIJ SIĘ!
            Postanowił przeprosić mamę i jakoś polepszyć jej humor, więc podniósł się z ziemi. Niestety kobiety nigdzie nie było.
-Dziwne. Przecież słyszał bym jak wychodzi.- zastanowił się.
-Co tu się dzieje? Cynthia, wytłumaczysz mi?- gdy tylko wypowiedział te słowa, w gęstym dymie, pojawił się demon.
-Co tu się dzieje Cynthia?- ponowił pytanie.
-Zabij się. Nie jesteś już nam potrzebny.  Nie chcę cię więcej znać.- mruknęła.
-Ale czemu? Przecież mówiłaś, że już zawsze będziemy się przyjaźnić!- wykrzyczał zdesperowany.
-Kłamałam.- odpowiedziała hardo i zniknęła.
            Po pokoju roznosiło się jeszcze trochę dymu i ciche szepty: zabij się!…zabij…
Lucas siedział załamany pod drzwiami, od czasu do czasu uderzając w nie rękami i krzycząc, aby go wypuścili. Po jego gładkich policzkach spływały nie chciane łzy. Żaden z lekarzy nie reagował na wrzaski wydobywające się na korytarz. Nie ważne jak głośno chłopak się zachowywał, nikt nie przychodził. W końcu zdenerwował się i przewrócił łóżko. Wtedy do izolatki wszedł ten sam lekarz, którego Lucas spotkał w poradni. Uśmiechnął się do niego przyjacielsko i klęknął obok niego. Zaczął go uspokajać, a gdy t nie pomogło, wyjął z kieszeni strzykawkę i zaaplikował blondynkowi  środek nasenny. Nie zauważył jak podczas wyciągania strzykawki, wypadł mu skalpel. Wstał i wyszedł z pomieszczenia, zamykając drzwi na klucz.

*  *  *

            Gdy Lucas się obudził, przypomniał sobie wszystko co zdarzyło się ostatniej nocy i zapłakał. Był załamany faktem, że nie może nic zrobić, aby polepszyć sytuację, w której się znalazł. Wstał z zimnej podłogi i pierwszym co rzuciło mu się w oczy był mały, błyszczący przedmiot. Podszedł do niego i ukucnął. Był to skalpel. Podniósł go i nie wiedzieć czemu przystawił do nadgarstka. Nie zastanawiając się dłużej, przeciągnął go po skórze, tworząc podłużny, krwawy ślad. Zabolało go to, ale tylko wbił narzędzie mocniej w rękę. Z rany wydobywała się duża ilość czerwonej posoki, a on zamiast krzyczeć, uśmiechał się patrząc na nią.
-Może naprawdę jestem nie normalny?- zapytał sam siebie i po chwili upadł nieprzytomny na ziemię.

*  *  *

-Syneczku, proszę obudź się. Nie  umieraj. Tak bardzo cię kocham!- zawodziła zdesperowana matka patrząc jak jej syn jest przykuty do tych wszystkich maszyn podtrzymujących jego życie.
-Wszystko będzie dobrze, tylko otwórz oczy. Daj mi jakiś znak, że żyjesz. Nie odchodź. Zostałeś mi tylko ty.– płakała ściskając jego rękę.
            Niestety Lucas się nie budził. Od jego nieudolnej próby samobójczej minęły trzy dni. Początkowo lekarze uspokajali matkę chłopca, mówiąc że potrzebuje czasu. Teraz sami nie wiedzieli co mają zrobić. Mieli dwa wyjścia. Albo czekać aż chłopak się obudzi, co graniczy z cudem, albo odłączyć go od aparatury i czekać na śmierć. Obydwa przypadki niosły za sobą spore konsekwencje. Lekarze stwierdzili, że dadzą mu jeszcze pełne 24 godziny na ocknięcie się ze śpiączki. Jeżeli mu się to nie uda, będą zmuszeni dokonać eutanazji.
            Czas mijał. Sekundy zlewały się w minuty, a te znowuż w godziny. Nad niczego nieświadomym blondynem zawisł ciążyła śmierć. Wydawało się, że jest to nieuniknione, jednak po 23 godzinach coś się zmieniło. Chłopak zaczął ruszać powiekami. Potem jego palce zaciskały się na pościli, aby po chwili je puścić. Usta się otwierały i zamykały na zmianę. Aż w końcu Lucas wyszeptał:
-W…Wody.
-Już ci przynoszę syneczku!- kobieta uradowana wybiegła z pomieszczenia.
            Blondyn usiadł tak, że opierał się plecami o poduszkę. Gdy do pokoju wbiegła jego rodzicielka, zamarł.
-Synusiu proszę.- wręczyła mu szklankę z wodą mineralną.
            Chłopak patrzył na nią nienawistnym spojrzeniem. Złapał szklankę i rzucił nią w ścianę za matką.
-Wyjdź demonie!- wycharczał i zaczął płakać. Trząsł się w konwulsjach i wrzeszczał, że nie chce umierać.
            Do sali wbiegł lekarz, który wyprowadził kobietę, a chłopak ucichł. Siedział patrząc się w sufit i starając się przypomnieć sobie, co on tutaj robi. Słyszał jak za drzwiami jego mama dyskutuje o czymś zawzięcie z lekarzem.

*  *  *

-Ale proszę pana, proszę mi wyjaśnić, dlaczego nie mogę porozmawiać z moim dzieckiem. Nie po to warowałam przy nim jak pies przez ostatnie trzy doby, aby teraz po prostu wyjść.
-Pani White, proszę mnie zrozumieć. Lucas nie chce pani widzieć. Czy mogłaby pani zadzwonić do kogoś, kto jest mu bliski?
-To bzdura. Ja jestem mu najbliższa. Chcę zobaczyć moje dziecko.
-Niech się pani uspokoi. Zobaczy pani Lucasa jak tylko on do siebie dojdzie, a teraz proszę zadzwonić po kogoś z kim on mógłby spokojnie porozmawiać.
-Dobrze. Tak zrobię.
            Kobieta sięgnęła do torebki i wyjęła z niej telefon. Wybrała numer i czekała aż osobą odezwie się w słuchawce.
-Cześć Rafi. Chodzi o  Lucasa. Miał próbę samobójczą… Czy mógłbyś przyjechać do szpitala psychiatrycznego?… Dobrze… Dziękuję… Cześć. –Wyłączyła telefon i usiadła w holu czekając na przyjaciela jej syna.

*  *  *

            Raphael siedział w sali i czekał aż przyjdzie nauczyciel. Od paru dni nie widział nigdzie Lucasa, więc się o niego martwił. Dalej go kochał i nie zamierzał przestać. Przy najbliższej okazji chciał przeprosić go i wyjaśnić mu wszystko od początku.
            Czarnowłosy poczuł jak w kieszeni jego spodni coś zaczyna wibrować. Wyciągnął telefon. Dzwonił nieznany numer. Odebrał i usłyszał głos pani White.
-Dzień dobry.- przywitał się.- Coś się stało, że pani dzwoni tak nagle?…Aha…Aha…Będę jak najszybciej. Dowidzenia.
            Jakże wielkie było jego zaskoczenie, gdy dowiedział się, że miłość jego życia leży w szpitalu.
-Anthony, powiedz panu Smith, że musiałem wyjść.- wykrzyknął i wybiegł pędem z sali.
            Biegł nie zważając na przechodniów, albo pędzące samochody. Chciał jak najszybciej być przy Lucasie i go pocieszyć. Zatrzymał się dopiero przy bramie ośrodka, gdzie ostatnio mieszkał Lucas. Zadzwonił dzwonkiem. Drzwi się otworzyły. Wbiegł po schodach do góry i staną przed mamą swojego przyjaciela.
-Gdzie leży Luke?- spytał.
-Tam.- kobieta wskazała ręką dużą salę.
             Chłopak jeszcze podziękował za informację i pobiegł we wskazanym kierunku. Delikatnie zapukał w drzwi, i po usłyszeniu cichego proszę, wszedł.
-Co tu robisz? Myślałem że mnie nienawidzisz.- wyszeptał zdziwiony Lucas.
-Jak mógłbym cię znienawidzić? Kocham cię i nigdy nie przestanę.
-Nie kłam.
-Nie kłamię. To co mówiłem ci wcześniej to prawda. Od dawna mi się podobasz i chciałbym być z tobą.
-Raphael…-wymruczał i objął go w pasie.- Ja też coś do ciebie czuję. Wcześniej nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale ja nie jestem wstanie bez ciebie funkcjonować.
-Lucas…Nawet nie wiesz jak się cieszę, gdy to mówisz.
                        Raphael delikatnie przybliżył się do przyjaciela i musnął jego wargi swoimi. Cały czas patrzył mu w oczy i czekał na zgodę. Gdy ją otrzymał, objął Lucasa i posadził go sobie na kolanach. Jego ręce spoczęły na pośladkach blondyna. Ich usta złączyły się w czułym, namiętnym pocałunku, obrazującym ich uczucia. Ich języki ocierały się o siebie w szaleńczym tańcu i co chwilę muskały podniebienie i policzki partnera. Z każdą sekundą walka o dominacja była coraz bardziej zaciekła i szybsza, aż do momentu gdy zmęczeni odsunęli się od siebie z miłością wymalowaną na twarzach. Popatrzyli sobie głęboko w oczy trwali w ciasnym uścisku.

*  *  *

-Jak się czujesz Lucas?- spytał Raphael.
-Już okej. Już jutro wychodzę, a najpóźniej w poniedziałek wracam do szkoły.
-Cieszę się kochanie.- pocałował go w policzek.- Pomóc ci w czymś.
-Nie trzeba…Chociaż właściwie, to mógłbyś przynieść mi gorącą czekoladę z automatu.- mruknął rozmarzony.
-Jasne kochanie. Tą co zwykle?
-Nie zbyt gorąca i z dwiema łyżeczkami cukru.- powiedzieli razem i się zaśmiali.
-Cieszę się, że byłeś ze mną podczas tej terapii.- powiedział Lucas.
-Oj weź. Co by ze mnie był za książę, gdybym zostawił swoją księżniczkę w potrzebie?
-Nie mów do mnie księżniczko. Wiesz że tego nie lubię.- udał obrażonego.
-Wiem. A ja bardzo kocham cię denerwować księżniczko.- mruknął i wybiegł z pokoju.
-Jejku, co ja z nim mam…- wyszeptał do siebie blondyn.

*  *  * 
           
            Niecały tydzień później Raphael pojechał do domu Lucasa.
-Gotowy jesteś Luke?
-Jeszcze chwila. Nie wiem, które spodnie założyć. Jasnofioletowe czy ciemnofioletowe.
-A to jest jakaś różnica? – spytał zaskoczony Rafi.
-Głupku… Wielka. Bo do jednych pasują złote Vansy, a do drugich czarne. To które lepsze?
-Te co pasują do złotych kochanie. A teraz szybko bo spóźnimy się do szkoły.
-Oj tam, oj tam… Najwyższej pójdziemy na drugą lekcję.
-Lucas…Chodźże już.- marudził Raphael.
            Blondyn zbiegł po schodach i popatrzył na swojego chłopaka.
-I jak wyglądam?- spytał.
-Pięknie jak zwykle. Niczym aniołek.- powiedział i pocałował Luke’a w usta.
-Idziemy już?
-Tak, tak…Pa mamo!
-Pa chłopcy. Nie zapomnijcie, że macie przyjść na obiad.
-Jasne mamo.
-Dobrze pani White.
-Oj nie jestem żadną panią White. Mów mi po prostu mamo.
-Dobrze…mamo. Do zobaczenia później.
            Wybiegli uradowani z mieszkania i wsiedli do starego samochodu Rafiego. Po niespełna piętnastu minutach jazdy byli w szkole. Weszli do budynku i od razu powitały ich uśmiechnięte twarze rówieśników. Wszędzie dało się słyszeć przeprosiny skierowane do Lucasa i życzenia szybkiego powrotu do zdrowia. Nawet Anthony podszedł do chłopaków i zaczął z nimi rozmowę.
-Cześć Lucas. Cześć Rafi. Przepraszam że was tak źle traktowałem. Zwłaszcza ciebie Lucas. Nie wiedziałem, że tak mocno cię ranię. Mam nadzieję, że jest już z tobą okej i wybaczysz mi moje szczeniackie zachowanie.- powiedział skruszony.
-Jasne Anthony!- wykrzyczał rozradowany blondyn.
-Tego…Jakbyś miał jakiś problem, to śmiało wal z tym do mnie.- uśmiechnął się, przytulił i odszedł od niech, zostawiając ich w samym środku zainteresowania.
            Jeszcze długo uczniowie przepraszali Lucasa za swoje zachowanie i z nim rozmawiali. Pierwszy raz Lucas cieszył się, że wrócił do szkoły.
                                                                

           





           

           



         

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz