PRZEPRASZAM!!!
Jestem chora i czuję się jakby przejechał po mnie pociąg, a na dodatek mam
zapalenie ucha środkowego i 39,4C
:/ Jakoś tak nie miałam siły niczego pisać, ale obiecuję, że to się więcej nie
powtórzy. Zapraszam do czytania drugiej części J
ODRZUCENIE 2 ( i ostatnia)
Lucas odczuwając jakieś dziwne nie znane mu
wcześniej uczucia zarumienił się. Nie trwało to jednak długo, bo natychmiast
odsunął się od niego.
-Czy mógłbyś poczekać na mnie w
moim pokoju?- spytał lekko zdenerwowany czułym gestem demona.
-Ah, jasne. Nie ma żadnego
problemu.- wyszedł mrugając do Lucasa.
Chłopak
pospiesznie wyszedł z wanny, wytarł się milusim ręcznikiem, umył zęby,
rozczesał pobieżnie włosy i owinięty innym, suchym ręcznikiem wyszedł z
łazienki. Kroki skierował do swojego pokoju, w którym miał na niego czekać nowy
przyjaciel. Otworzył drzwi zauważył go wylegującego się na jego łóżku.
-Co…Co robisz?- spytał wyraźnie
zaskoczony.
-Czekam na ciebie, tak jak mi
kazałeś.
Luke
nie odpowiedział już nic, tylko podszedł do jednej z szafek i wyciągnął z niej
czyste ubrania. Natychmiast je założył i podszedł do demona.
-Jest jeszcze wcześnie. Idziemy
gdzieś?
-Okej, tylko chwilkę poczekaj.-
mruknął demon z zamkniętymi powiekami.
-Na co?
-Nie na co, tylko na kogo. Na moją
przyjaciółkę. Zaraz ją poznasz.
W
tym momencie powietrze w pokoju zaczęło gęstnieć tak, że przybrało postać
białej mgły unoszącej się w pokoju i zmniejszającej widoczność. Nagle za
plecami usłyszał cichy szept i poczuł przy uchu wydychane przez kogoś
powietrze. Odruchowo wzdrygnął się i zamknął powieki.
-Nie strasz go Cynthia.-
powiedział witając się ze znajomą.
-Hej…Jestem Lucas.- wyjąkał.
-Miło mi ciebie poznać. – podeszła
do niego i uśmiechnęła się uroczo. –Cieszę się, że w końcu sobie kogoś
znalazłeś. Tylko szkoda, że taki słodziak jest już zajęty.- zrobiła minkę z
serii „Puppy Eyes”.
-To co idziemy już?- Spytał Lucas.
-Okej.
Wyszli
z domu i chwilę później byli już w wesołym miasteczku. Od razu weszli, omijając
kolejkę, weszli do wagoniku na diabelski młyn. Pan zamknął za nimi drzwi i
popatrzył dziwnie na blondyna. Gdy byli już na samej górze przerwał rozmyślania
demonów.
-Mam do was pytanie.
-Słucham cię uważnie przyjacielu.-
spojrzał na niego uważnie.
-Nie opuścicie mnie już?-
popatrzyli na siebie zdziwieni, ale od razu pokiwali twierdząco głowami.
-Cieszę się, że od teraz będę miał
prawdziwych przyjaciół, którzy mnie nie opuszczą, tak jak Raphael.- przytulił
ich ciasnym, niedźwiedzim uściskiem, pełnym uczucia.
*
* *
Kilka
dni po wycieczce do wesołego miasteczka trzeba było iść do szkoły. Lucas jak
zwykle wstał rano, ubrał się, umył i wyszedł z domu. Wszystko byłoby jak
zwykle, gdyby nie jeden, zasadniczy fakt. Chłopak był szczęśliwy. Czuł jak jego
serce cieszy się na widok nowych przyjaciół, który nie opuszczali go nawet na
krok. Tak też było i wtedy…
Wszedł
skocznym krokiem do szkoły i poszedł do szatni. Nie siedział w niej, jak
zawsze, do początku lekcji, tylko kroczył korytarzem z wysoko podniesioną
głową.
Nie zważał nawet na śmiechy i
chichy jego rówieśników. Cieszył się chwilą i rozmową z demonami.
-Mówiłem ci Alex. Było się mnie
słuchać.- zdołał wypowiedzieć pomiędzy salwami śmiechu.
-Nie… Cynthia. On wcale nie dawał
ci forów. Zrozum. On taki po prostu jest.- rechotał aż do rozpuku, a inni
uczniowie patrzyli na niego z przestrachem.
Wpadł
do klasy trochę spóźniony, ale za to w wyśmienitym nastroju. Popatrzył
roześmiany na nauczyciela i usiadł w ławce, nie przepraszając nawet za swoje
naganne zachowanie.
-Co cię tak śmieszy White?-
warknął rozeźlony nauczyciel.
-Hi hi…ha ha…Boże, no masz rację
Alex. On jest mega głupi i zobacz jak się ubrał… Jakby nie miał w domu lustra.-
rozmawiał z „powietrzem”.
-Lucas White! Do tablicy!- wykrzyczał
nauczyciel, cały czerwony na twarzy ze zdenerwowania.
Blondyn
wstał nie spiesznie z krzesła i poszedł we wskazane miejsce. Gdy już stał przed
klasą, zaśmiał się dźwięcznie i wymamrotał coś pod nosem.
Wpadł
na genialny pomysł i usiadł na biurku nauczyciela. Obserwował jego tężejące
rysy twarzy. Mężczyzna w pierwszej chwili wyglądał na zmieszanego, ale potem
był już tylko zdenerwowany. Do tego stopnia, że żyłka na jego czole zaczęła
niebezpiecznie pulsować.
-Niech pan uważa, bo to jeszcze
wybuchnie.- powiedział wrednie Lucas, pokazując na czoło pana Smitha.
Jeżeli
to możliwe, mężczyzna jeszcze bardziej poczerwieniał na twarzy i zepchnął
ucznia z biurka.
-Zostajesz dzisiaj po lekcjach w
sali White.- wycharczał przez zaciśnięte zęby- A teraz marsz do dyrektora
opowiedzieć mu co najlepszego zrobiłeś.
Lucas
zabrał swoją torbę z pomieszczenia i wyszedł trzaskając za sobą drzwiami. Nie
miał najmniejszego zamiaru iść do dyrektora szkoły, więc postanowił, że urwie
się na chwilę z lekcji. Nie idąc nawet do szatni po kurtkę, skierował się do wyjścia.
Przeszedł przez bramę i postanowił iść do parku naprzeciwko szkoły.
Usiadł
na ławce w głębi, za drzewami, tak aby nikt go nie zauważył i wyciągnął swój
szkicownik. Zaczął w nim coś szkicować. Najpierw postawił parę pionowych kresek
i zanim się obejrzał jego ręka z miękkim
ołówkiem coraz szybciej śmigała po białym papierze. Jego długie palce zaczęły
rozmazywać niektóre szare ślady, aż na papierze powstał portret Raphaela.
-Kurwa…-zaklął szpetnie i wyrwał
tą stronę.- Chyba mi na nim dalej zależy…- powiedział ze smutkiem i przytulił
kartkę do piersi.
-Czemu jesteś smutny?- zaskoczył
go głos Cynthii.
Chłopak
poruszył się niespokojnie i machnął lekceważąco dłonią.
-Nic mi nie jest.- mruknął i
próbował schować rysunek za plecami.
-Co tam masz?- spytała dziewczyna
ze świecącymi oczkami.
-Nic ważnego.
Demonica
spojrzała na niego podejrzliwie i w sekundzie, gdy on był rozkojarzony, wyrwała
mu kartkę.
-Co robisz? Oddaj!- wykrzyknął
speszony, bowiem jeszcze nikomu nie pokazywał swoich prac.
Zaczął
biegać za przyjaciółką i wyrywać jej papier z dłoni, ale nic z tego nie wyszło.
Cynthia, jak przystało na demona, przeteleportowała się jakieś 3 metry przed niego i
usiadła na trawie w cieniu.
-Bardzo ładnie rysujesz.- przyznała.
-Dzięki.
-Widzę że dalej nie możesz o nim
zapomnieć.- westchnęła i podeszła do kolegi. Bez zastanowienia przytuliła go i
poklepała po plecach.
-Nie przejmuj się nim. On nie jest
ciebie wart. Masz przecież nas. My cię nigdy nie opuścimy w potrzebie.-
pocieszała go.
-Dziękuję.- wyszeptał prawie
niesłyszalnie.- Chyba muszę już iść do pana Smitha.- westchnął zrezygnowany.
-Dobrze, leć już, tylko gdyby coś
się działo, to nie wahaj się nas wezwać.- uśmiechnęła się ślicznie i zniknęła.
Lucas
otrzepał się z niewidocznego kurzu i skierował swoje kroki w kierunku szkoły.
Otworzył sobie bramę i jakby nigdy nic, wszedł do budynku. Po drodze do sali
języka angielskiego słyszał dużo szeptów i wyzwisk, mających na celu wyśmianie
jego osoby. Nie chciał dać tego po sobie poznać, ale bolało go to, jak
rówieśnicy się od niego odsuwali.
Nagle
zza rogu wyszedł Raphael. Blondyn spiął się na widok swojego byłego,
najlepszego przyjaciela, ale postanowił do niego podejść i przeprosić za swoje
wcześniejsze zachowanie.
Podbiegł
do czarnowłosego i mocno go przytulił. Poczuł jak chłopak stara się od niego
odsunąć, jednak to zbagatelizował.
-Przepraszam! Przepraszam!
Przepraszam! Ja wcale nie chciałem tak zareagować na twoje wyznanie. Ja po
prostu myślałem, że ty sobie ze mnie żartujesz…-wykrzyczał na jednych oddechu,
a z jego oczu poleciały łzy. Próbował je ukryć, więc wtulił twarz w szyję
Rafiego.
Niestety,
nie usłyszał jak zza rogu wyłania się Anthony ze swoją świtą. Nagle poczuł
silne uderzenie w prawe ramię. Podniósł głowę i natychmiast odsunął się od
przyjaciela.
-Co on tu robi?- spytał Anthony z
obrzydzeniem.
-Nie wiem, rzucił się na mnie i
zaczął przepraszać.- wytłumaczył z chłodem w oczach.
-Jeju… naszemu biednemu pedałkowi
nie wystarczają już zmyśleni przyjaciele?- powiedział z ironią.- Nie ma cię kto
przerżnąć i dlatego jesteś taki smutny? On- tu wskazał na posępnego Raphaela-
tego nie zrobi, bo dla niego się liczysz śmieciu. Chodźcie!- zwrócił się do
reszty.
Odeszli
naśmiewając się z blondyna i przybijając sobie nawzajem piątki, za to jak go
potraktowali. Zrozpaczony Lucas otarł łzy i biegiem rzucił się do sali pana
Smitha.
*
* * ( z
perspektywy Raphaela)
Jak
ostatni tchórz odszedłem za Anthonym. Wcale nie chciałem tego robić, ale gdybym
postąpił inaczej to pewnie jeszcze mi by się oberwało.
-Mam nadzieję, że Luke nie zrobi
niczego głupiego…- wyszeptałem cichutko.
-Coś mówiłeś?- spytał roześmiany
Tony.
-Tylko to, żebyśmy uciekli z
lekcji, bo robi się nudno.- skłamałem z udawanym uśmiechem.
-W sumie to nie jest taki głupi
pomysł. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że w końcu uwolniłeś się od tej cioty.-
poklepał mnie po plecach.
Po
chwili wyszliśmy z budynku, aby iść do jakiegoś podrzędnego baru się nachlać.
Żałuję że już nie mogę spędzać czasu z Luke’iem, z nim zawsze robiliśmy coś
fajnego, a nie tylko wóda i dziewczyny…
*
* *
Lucas
wszedł przestraszony do sali pana Smitha. Przywitał się grzecznie, ukłonił i
usiadł we wskazanym przez nauczyciela miejscu.
-Chłopcze… powiedz mi czemu miało
służyć twoje dzisiejsze zachowanie?- powiedział, o dziwo, spokojnie i
wyrozumiale.
-Nie wiem i bardzo pana przepraszam
Panie Smith. Obiecuję że to się więcej nie powtórzy.
Nauczyciel
widząc szybką zmianę nastroju ucznia usiadł w ławce obok niego i spytał:
-Masz może jakieś problemy w domu
Luke? Możesz mi powiedzieć, przecież jestem twoim wychowawcą.
-Nie proszę pana.
-A może ktoś się nad tobą znęca?
-Nie proszę pana.- nauczyciel
podrapał się po głowie.
-Hmm…- zastanowił się- A może
pokłóciłeś się z kimś w szkole?- chłopak przez dłuższą chwilę milczał, ale
wydukał że to nie prawda.
-Martwisz się o coś?- znowu odpowiedź
negatywna.
-Wiesz co? Wybaczę ci twoje
dzisiejsze zachowanie, bowiem zdarzyło się ono pierwszy raz, ale pamiętaj, że
jeszcze jeden taki numer i będziesz siedział w kozie.
-Dobrze i jeszcze raz bardzo pana
przepraszam.
-Oj już nie przepraszaj. Ja też mam
swoje za uszami. Co ty na to, żebyśmy zaczęli od nowa?- blondyn pokiwał głową.
-Chcesz może herbaty?- spytał
nauczyciel z troską.
-Nie dziękuję.
-Dobrze, to w takim razie zostań
tu, a ja zadzwonię do twojej mamy aby cię odebrała.
Nauczyciel
wyszedł z pokoju i od razu wyciągnął telefon. Wybrał numer i po kilku
sygnałach, w słuchawce odezwał się głos przestraszonej kobiety.
-Dzień dobry. Z tej strony Amadeusz
Smith. Chciałbym aby przyjechała pani po syna… Nie nic się nie stało… Uważam po
prostu, że Lucas powinien zasięgnąć rady psychiatry… Tak… Dobrze…
Dowidzenia.-rozłączył się szybko i wszedł do klasy.
-Lucas, twoja mama zraz tu będzie,
a ty idź do szatni i weź kurtkę. Pamiętaj. Masz wrócić tutaj i na nią grzecznie
czekać.- uśmiechnął się i wyszedł z klasy.
Blondyn
zrobił tak, jak kazał mu wychowawca i już po chwili był z powrotem w sali. Po
niespełna 10 minutach przyjechała jego mama i poszła do pokoju
nauczycielskiego. W tym czasie Luke szkicował w swoim notatniku twarze demonów,
ale te rysunki nie wyszły mu tak pięknie jak poprzedni, więc schował zamknięty
notes do torby i usiadł pod drzwiami. Zza ściany dało się słyszeć głośniejszą
rozmowę między jego matką, a nauczycielami, ale niestety nie można było
zrozumieć słów.
Po
chwili z pomieszczenia wyszła jego mama z przejętą miną. Zaproponowała mu wypad
na lody do centrum, na co zgodził się bez zastanowienia. Lucas wstał szybko z
ziemi i pobiegł do samochodu. Jego mama smutna, jak chyba nigdy dotąd, wlokła
się zmęczona za nim. Wsiedli do auta i odjechali. Początkowo chłopak się
zdziwił, ponieważ centrum miasta było w inną stronę, ale stwierdził, że pewnie mama jedzie jakimś objazdem, bo są
korki. Jego zdziwienie było kolosalne, gdy zatrzymali się przed starym budynkiem
z cegły.
-Mamo, tu jest lodziarnia?
Kobieta
nie odpowiedziała, tylko pociągnęła syna za rękę. Weszli do recepcji i czekali.
Po chwili podszedł do nich mężczyzna w szarej marynarce i błękitnych spodniach.
Na oko miał jakieś trzydzieści lat.
-Dzień dobry. Jestem lekarzem
psychiatrą i nazywam się… -Luke już nie słuchał. Bardziej zastanawiał się
dlaczego mama zabrała go do psychiatry. Przecież zawsze był okazem zdrowia.
-Zapraszam cię do swojego gabinetu
młodzieńcze.
Blondyn
niespiesznie podniósł się z mięciutkiego fotela i podreptał za lekarzem. Weszli
do jednego z pomieszczenia. Królowała tam biel. Wszystko było tego koloru.
Począwszy od mebli, a skończywszy na ścianach.
-Proszę siadaj i się poczęstuj.-
wskazał ręką na kanapę.
-Powiesz mi coś o sobie?
-…
-A może zaczniemy od czegoś
prostszego. Jak ci na imię?
-…
-Nie chcesz mówić? – chłopak
patrzył się w jeden punkt na podłodze.- To może zrobimy tak. Jak będziesz
odpowiadał na pytania, to dostaniesz muffinki. Co ty na to?
-Yyhm.- zgodził się patrząc dalej
w ten sam punkt.
-O jak miło.- uśmiechnął się
szczerze lekarz.- Więc jak masz na imię?
-Lucas White.- szepnął.
-A co cię do mnie sprowadza?
-Nie wiem.- zamknął oczy i
odchylił głowę do tyłu.- Cynthia, Axel chodźcie tu.- mruknął.
-Luke, mogę tak do ciebie mówić?-
nie usłyszał odmowy, więc kontynuował.- Kim jest Cynthia i Axel? To twoi
przyjaciele?
-Tak.
-Chodzisz z nimi do szkoły?
-Nie.
-Gdzie ich poznałeś?
-W domu.
-To znajomi twojej mamy?
-Nie, ona ich nie widzi.-
mężczyzna zdziwił się, ale kontynuował.
-Jak to ich nie widzi? Zapraszasz
ich tylko jak nie ma nikogo w domu?- Luke nie odpowiedział.
-A będę mógł ich poznać?
-Tak, stoją za panem.- lekarz
odwrócił się zaskoczony.
-Luke, ale tu nikogo nie ma.
-Oni są za panem.- powtórzył
spokojnie nadal nie otwierając oczu.
-Poczekasz tu na mnie chwilkę?
Zaraz przyjdę.- nastolatek wzruszył ramionami, a psychiatra wyszedł.
Gdy
blondyn już przysypiał, do pokoju weszła jego mama razem z lekarzem.
-Pani White, ja nie jestem w
stanie leczyć pani syna. On potrzebuję stałej opieki w szpitalu
psychiatrycznym.- kobieta popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma.
-Dobrze.- potaknęła i podeszła do
syna. Przytuliła go i szeptała pocieszające słówka na ucho.
Zabrała
go z gabinetu i wsadziła do samochodu.
-Synku, nie przejmuj się.
-…- odpowiedziała jej głucha
cisza.
Zawiozła
syna do najbliższego szpitala psychiatrycznego, pocałowała go w czółko i
wyszła, mówiąc że przywiezie mu czyste ubrania.
Chłopak w tym czasie został
zaprowadzony do łazienki, gdzie pielęgniarki przebrały go w długą białą koszulę
i odprowadziły do pokoju obserwacji.
Zamknęły za nim drzwi i zostawiły go samego. Lucas stał na środku
pomieszczeni wyłożonego gąbką i nie wiedział co ma zrobić. Nigdy nawet nie
przeszło mu przez myśl, że znajdzie się w takiej ponurej sytuacji.
*
* *
Następnego
dnia Lucas obudził się na łóżku w innym pomieszczeniu. Otworzył oczy, wstał z
posłania i zaczął chodzić po swoim nowym pokoju. Czuł siew nim dziwnie, bo
nigdzie nie znalazł ani toalety, ani nawet okna. Usiadł na ziemi i czekał.
Nawet nie wiedział na co czekał. Po prostu myślał, ze jakaś magiczna siła go
stąd wyciągnie. W myślach zawołał Cynthie i Alexa, jednak nikt nie przyszedł.
Złapał swoje kolana rękami, tym samym przybliżając je do klatki piersiowej i
zasnął. Obudziło go szturchanie w ramię. Lekko otworzył oczy i szukał wzrokiem
natręta. Zobaczył klęczącą za nim kobietę. Podszedł do niej i rozpoznał w niej
swoją mamę.
-Co się stało mamuś?
-Czemu ja cię urodziłam? Czemu nie
mogłam mieć normalnego dziecka, które nie siedzi w psychiatryku? Czemu trafiłeś
mi się ty?- zapytała z obrzydzeniem ocierając łzy.
-Mamo…?
-Nie nazywaj mnie tak!- krzyknęła.
–Ja nie mam syna! Lepiej byś zrobił, gdybyś się po prostu zabił!- chłopak aż
odsunął się od niej przestraszony i uderzył plecami w ścianę.
-Ale czemu…- nie wiedział,
dlaczego jego rodzicielka jest zła. Zamknął oczy i płakał, a jego głowie
odbijały się dwa słowa: ZABIJ SIĘ!
Postanowił
przeprosić mamę i jakoś polepszyć jej humor, więc podniósł się z ziemi.
Niestety kobiety nigdzie nie było.
-Dziwne. Przecież słyszał bym jak
wychodzi.- zastanowił się.
-Co tu się dzieje? Cynthia,
wytłumaczysz mi?- gdy tylko wypowiedział te słowa, w gęstym dymie, pojawił się
demon.
-Co tu się dzieje Cynthia?-
ponowił pytanie.
-Zabij się. Nie jesteś już nam
potrzebny. Nie chcę cię więcej znać.-
mruknęła.
-Ale czemu? Przecież mówiłaś, że
już zawsze będziemy się przyjaźnić!- wykrzyczał zdesperowany.
-Kłamałam.- odpowiedziała hardo i
zniknęła.
Po
pokoju roznosiło się jeszcze trochę dymu i ciche szepty: zabij się!…zabij…
Lucas siedział załamany pod
drzwiami, od czasu do czasu uderzając w nie rękami i krzycząc, aby go
wypuścili. Po jego gładkich policzkach spływały nie chciane łzy. Żaden z
lekarzy nie reagował na wrzaski wydobywające się na korytarz. Nie ważne jak
głośno chłopak się zachowywał, nikt nie przychodził. W końcu zdenerwował się i
przewrócił łóżko. Wtedy do izolatki wszedł ten sam lekarz, którego Lucas
spotkał w poradni. Uśmiechnął się do niego przyjacielsko i klęknął obok niego.
Zaczął go uspokajać, a gdy t nie pomogło, wyjął z kieszeni strzykawkę i
zaaplikował blondynkowi środek nasenny.
Nie zauważył jak podczas wyciągania strzykawki, wypadł mu skalpel. Wstał i
wyszedł z pomieszczenia, zamykając drzwi na klucz.
*
* *
Gdy
Lucas się obudził, przypomniał sobie wszystko co zdarzyło się ostatniej nocy i
zapłakał. Był załamany faktem, że nie może nic zrobić, aby polepszyć sytuację,
w której się znalazł. Wstał z zimnej podłogi i pierwszym co rzuciło mu się w
oczy był mały, błyszczący przedmiot. Podszedł do niego i ukucnął. Był to
skalpel. Podniósł go i nie wiedzieć czemu przystawił do nadgarstka. Nie
zastanawiając się dłużej, przeciągnął go po skórze, tworząc podłużny, krwawy
ślad. Zabolało go to, ale tylko wbił narzędzie mocniej w rękę. Z rany
wydobywała się duża ilość czerwonej posoki, a on zamiast krzyczeć, uśmiechał
się patrząc na nią.
-Może naprawdę jestem nie
normalny?- zapytał sam siebie i po chwili upadł nieprzytomny na ziemię.
*
* *
-Syneczku, proszę obudź się.
Nie umieraj. Tak bardzo cię kocham!- zawodziła
zdesperowana matka patrząc jak jej syn jest przykuty do tych wszystkich maszyn
podtrzymujących jego życie.
-Wszystko będzie dobrze, tylko
otwórz oczy. Daj mi jakiś znak, że żyjesz. Nie odchodź. Zostałeś mi tylko ty.–
płakała ściskając jego rękę.
Niestety
Lucas się nie budził. Od jego nieudolnej próby samobójczej minęły trzy dni.
Początkowo lekarze uspokajali matkę chłopca, mówiąc że potrzebuje czasu. Teraz
sami nie wiedzieli co mają zrobić. Mieli dwa wyjścia. Albo czekać aż chłopak
się obudzi, co graniczy z cudem, albo odłączyć go od aparatury i czekać na
śmierć. Obydwa przypadki niosły za sobą spore konsekwencje. Lekarze
stwierdzili, że dadzą mu jeszcze pełne 24 godziny na ocknięcie się ze śpiączki.
Jeżeli mu się to nie uda, będą zmuszeni dokonać eutanazji.
Czas
mijał. Sekundy zlewały się w minuty, a te znowuż w godziny. Nad niczego
nieświadomym blondynem zawisł ciążyła śmierć. Wydawało się, że jest to
nieuniknione, jednak po 23 godzinach coś się zmieniło. Chłopak zaczął ruszać
powiekami. Potem jego palce zaciskały się na pościli, aby po chwili je puścić.
Usta się otwierały i zamykały na zmianę. Aż w końcu Lucas wyszeptał:
-W…Wody.
-Już ci przynoszę syneczku!-
kobieta uradowana wybiegła z pomieszczenia.
Blondyn
usiadł tak, że opierał się plecami o poduszkę. Gdy do pokoju wbiegła jego
rodzicielka, zamarł.
-Synusiu proszę.- wręczyła mu
szklankę z wodą mineralną.
Chłopak
patrzył na nią nienawistnym spojrzeniem. Złapał szklankę i rzucił nią w ścianę
za matką.
-Wyjdź demonie!- wycharczał i
zaczął płakać. Trząsł się w konwulsjach i wrzeszczał, że nie chce umierać.
Do
sali wbiegł lekarz, który wyprowadził kobietę, a chłopak ucichł. Siedział
patrząc się w sufit i starając się przypomnieć sobie, co on tutaj robi. Słyszał
jak za drzwiami jego mama dyskutuje o czymś zawzięcie z lekarzem.
*
* *
-Ale proszę pana, proszę mi
wyjaśnić, dlaczego nie mogę porozmawiać z moim dzieckiem. Nie po to warowałam
przy nim jak pies przez ostatnie trzy doby, aby teraz po prostu wyjść.
-Pani White, proszę mnie zrozumieć.
Lucas nie chce pani widzieć. Czy mogłaby pani zadzwonić do kogoś, kto jest mu
bliski?
-To bzdura. Ja jestem mu
najbliższa. Chcę zobaczyć moje dziecko.
-Niech się pani uspokoi. Zobaczy
pani Lucasa jak tylko on do siebie dojdzie, a teraz proszę zadzwonić po kogoś z
kim on mógłby spokojnie porozmawiać.
-Dobrze. Tak zrobię.
Kobieta
sięgnęła do torebki i wyjęła z niej telefon. Wybrała numer i czekała aż osobą
odezwie się w słuchawce.
-Cześć Rafi. Chodzi o Lucasa. Miał próbę samobójczą… Czy mógłbyś
przyjechać do szpitala psychiatrycznego?… Dobrze… Dziękuję… Cześć. –Wyłączyła
telefon i usiadła w holu czekając na przyjaciela jej syna.
*
* *
Raphael
siedział w sali i czekał aż przyjdzie nauczyciel. Od paru dni nie widział
nigdzie Lucasa, więc się o niego martwił. Dalej go kochał i nie zamierzał
przestać. Przy najbliższej okazji chciał przeprosić go i wyjaśnić mu wszystko
od początku.
Czarnowłosy
poczuł jak w kieszeni jego spodni coś zaczyna wibrować. Wyciągnął telefon.
Dzwonił nieznany numer. Odebrał i usłyszał głos pani White.
-Dzień dobry.- przywitał się.- Coś
się stało, że pani dzwoni tak nagle?…Aha…Aha…Będę jak najszybciej. Dowidzenia.
Jakże
wielkie było jego zaskoczenie, gdy dowiedział się, że miłość jego życia leży w
szpitalu.
-Anthony, powiedz panu Smith, że
musiałem wyjść.- wykrzyknął i wybiegł pędem z sali.
Biegł
nie zważając na przechodniów, albo pędzące samochody. Chciał jak najszybciej
być przy Lucasie i go pocieszyć. Zatrzymał się dopiero przy bramie ośrodka,
gdzie ostatnio mieszkał Lucas. Zadzwonił dzwonkiem. Drzwi się otworzyły. Wbiegł
po schodach do góry i staną przed mamą swojego przyjaciela.
-Gdzie leży Luke?- spytał.
-Tam.- kobieta wskazała ręką dużą
salę.
Chłopak jeszcze podziękował za informację i
pobiegł we wskazanym kierunku. Delikatnie zapukał w drzwi, i po usłyszeniu
cichego proszę, wszedł.
-Co tu robisz? Myślałem że mnie
nienawidzisz.- wyszeptał zdziwiony Lucas.
-Jak mógłbym cię znienawidzić?
Kocham cię i nigdy nie przestanę.
-Nie kłam.
-Nie kłamię. To co mówiłem ci
wcześniej to prawda. Od dawna mi się podobasz i chciałbym być z tobą.
-Raphael…-wymruczał i objął go w
pasie.- Ja też coś do ciebie czuję. Wcześniej nie zdawałem sobie z tego sprawy,
ale ja nie jestem wstanie bez ciebie funkcjonować.
-Lucas…Nawet nie wiesz jak się
cieszę, gdy to mówisz.
Raphael
delikatnie przybliżył się do przyjaciela i musnął jego wargi swoimi. Cały czas
patrzył mu w oczy i czekał na zgodę. Gdy ją otrzymał, objął Lucasa i posadził
go sobie na kolanach. Jego ręce spoczęły na pośladkach blondyna. Ich usta
złączyły się w czułym, namiętnym pocałunku, obrazującym ich uczucia. Ich języki
ocierały się o siebie w szaleńczym tańcu i co chwilę muskały podniebienie i
policzki partnera. Z każdą sekundą walka o dominacja była coraz bardziej
zaciekła i szybsza, aż do momentu gdy zmęczeni odsunęli się od siebie z
miłością wymalowaną na twarzach. Popatrzyli sobie głęboko w oczy trwali w
ciasnym uścisku.
*
* *
-Jak się czujesz Lucas?- spytał
Raphael.
-Już okej. Już jutro wychodzę, a
najpóźniej w poniedziałek wracam do szkoły.
-Cieszę się kochanie.- pocałował
go w policzek.- Pomóc ci w czymś.
-Nie trzeba…Chociaż właściwie, to
mógłbyś przynieść mi gorącą czekoladę z automatu.- mruknął rozmarzony.
-Jasne kochanie. Tą co zwykle?
-Nie zbyt gorąca i z dwiema
łyżeczkami cukru.- powiedzieli razem i się zaśmiali.
-Cieszę się, że byłeś ze mną
podczas tej terapii.- powiedział Lucas.
-Oj weź. Co by ze mnie był za
książę, gdybym zostawił swoją księżniczkę w potrzebie?
-Nie mów do mnie księżniczko.
Wiesz że tego nie lubię.- udał obrażonego.
-Wiem. A ja bardzo kocham cię
denerwować księżniczko.- mruknął i wybiegł z pokoju.
-Jejku, co ja z nim mam…-
wyszeptał do siebie blondyn.
*
* *
Niecały
tydzień później Raphael pojechał do domu Lucasa.
-Gotowy jesteś Luke?
-Jeszcze chwila. Nie wiem, które
spodnie założyć. Jasnofioletowe czy ciemnofioletowe.
-A to jest jakaś różnica? – spytał
zaskoczony Rafi.
-Głupku… Wielka. Bo do jednych
pasują złote Vansy, a do drugich czarne. To które lepsze?
-Te co pasują do złotych kochanie.
A teraz szybko bo spóźnimy się do szkoły.
-Oj tam, oj tam… Najwyższej
pójdziemy na drugą lekcję.
-Lucas…Chodźże już.- marudził
Raphael.
Blondyn
zbiegł po schodach i popatrzył na swojego chłopaka.
-I jak wyglądam?- spytał.
-Pięknie jak zwykle. Niczym
aniołek.- powiedział i pocałował Luke’a w usta.
-Idziemy już?
-Tak, tak…Pa mamo!
-Pa chłopcy. Nie zapomnijcie, że
macie przyjść na obiad.
-Jasne mamo.
-Dobrze pani White.
-Oj nie jestem żadną panią White.
Mów mi po prostu mamo.
-Dobrze…mamo. Do zobaczenia
później.
Wybiegli
uradowani z mieszkania i wsiedli do starego samochodu Rafiego. Po niespełna
piętnastu minutach jazdy byli w szkole. Weszli do budynku i od razu powitały
ich uśmiechnięte twarze rówieśników. Wszędzie dało się słyszeć przeprosiny
skierowane do Lucasa i życzenia szybkiego powrotu do zdrowia. Nawet Anthony
podszedł do chłopaków i zaczął z nimi rozmowę.
-Cześć Lucas. Cześć Rafi.
Przepraszam że was tak źle traktowałem. Zwłaszcza ciebie Lucas. Nie wiedziałem,
że tak mocno cię ranię. Mam nadzieję, że jest już z tobą okej i wybaczysz mi
moje szczeniackie zachowanie.- powiedział skruszony.
-Jasne Anthony!- wykrzyczał
rozradowany blondyn.
-Tego…Jakbyś miał jakiś problem,
to śmiało wal z tym do mnie.- uśmiechnął się, przytulił i odszedł od niech,
zostawiając ich w samym środku zainteresowania.
Jeszcze
długo uczniowie przepraszali Lucasa za swoje zachowanie i z nim rozmawiali.
Pierwszy raz Lucas cieszył się, że wrócił do szkoły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz